Górskie tereny - trening MTB
Wtorek, 18 stycznia 2011
· Komentarze(0)
Kategoria Góry - trening
Postanowiłem w koncu zabrać mojego Terrago w jego tereny - czyli góry. Szykowała się dosyć łatwa trasa, mianowicie - najpierw kilkanaście kilometru nudnego asfaltu aż do Kóz, następnie podjazd pod Hrobaczą Łąkę, stamtąd na Przegibek przez Groniczki, nastepnie Międzybrodzie, przez Hrobaczą i do domu... Proste, nie? ;)
Tak jak się spodziewałem, opony Kendy i asfalt = mordęga na każdym metrze. Miałem jeszcze wtedy pełnię sił, więc nie było aż tak tragicznie. Później zaczęły się lepsze trasy, mianowicie wyjazd spod Kóz na Hrobaczą Łąkę. Moja ulubiona trasa, ekstra widoczki, na dodatek trochę też wymaga od użytkownika roweru ;]. Podjazd okazał się dosyć łatwy, tutaj opony świetnie się spisywały, nawet na oblodzonych kamieniach ( jeszcze ranek był ).
następna trasa to czerwony, a potem niebieski szlak na Przegibek. Najpierw dający frajdę zjazd w dół, przemieszany z płaskimi terenami. W pewnym momencie zbyt strome nachylenie jak dla moich umiejętności, jak i roweru ;). Czyli 20 minut mozolenia się pod górę - dałem rady. Później atrakcja dnia - zapadłem się wraz z rowerem w bagno. Nie pytajcie, jak to zrobiłem, sam nie wiem, ale ktokolwiek był już kiedyś w tych terenach to wie, że co chwila są bagniste kałuże, ktore potrafią rozlać się na całą szerokośc drogi. Całe szczęście, że nie zatopiłem tarcz, bo byłoby wtedy ;). I wtedy skończył się szlak czerwony i zaczął bardzo przyjemny niebieski szlak. Cały czas z górki, droga w miarę łatwa, bez dużych kamieni.
I znów nudny etap trasy. ok. 5, 6 kilometrów po asfalcie aż do Międzybrodzia i drogi prowadzącej na Hrobaczą Łąke. I tu już odczułem, ze z tymi oponami to tylko w teren, bez asfaltu - nie byłem w stanie ujechać nawet 100 metrów, co uznałem za osobistą porażkę ;). Tak więc, muszę to przyznać, ale prawie całą drogę w górę byłem zmuszony prowadzić rower... Niestety, zdarza się ;]. Po wyjechaniu ( a raczej po wyspinaniu ;) ) na szczyt, przyjemny i szybki zjazd w dół i prosto do domu, byle do jedzenia ;D.
Rower spisywał się w tych warunkach znakomicie. Przerzutki zmieniały się gładki, nawet po owym podtopieniu. Hamulce sprawnie działały, jedynym dyskomfortem ( w moim odczuciu ) jest to, iż manetki były delikatne, co będę musiał zmienić, bo nie mam dużego wyczucia ;).
PS: Miały być też foty, jednak aparat się zbuntował, a dokładniej baterie, które padły po pierwszym zdjęciu - złośliwosc rzeczy martwych ;).
PS2: Dystans jest orientacyjny, bo licznik też odmówił posłuszeństwa. Zaszkodził mu chyba deszczyk z soboty.
Tak jak się spodziewałem, opony Kendy i asfalt = mordęga na każdym metrze. Miałem jeszcze wtedy pełnię sił, więc nie było aż tak tragicznie. Później zaczęły się lepsze trasy, mianowicie wyjazd spod Kóz na Hrobaczą Łąkę. Moja ulubiona trasa, ekstra widoczki, na dodatek trochę też wymaga od użytkownika roweru ;]. Podjazd okazał się dosyć łatwy, tutaj opony świetnie się spisywały, nawet na oblodzonych kamieniach ( jeszcze ranek był ).
następna trasa to czerwony, a potem niebieski szlak na Przegibek. Najpierw dający frajdę zjazd w dół, przemieszany z płaskimi terenami. W pewnym momencie zbyt strome nachylenie jak dla moich umiejętności, jak i roweru ;). Czyli 20 minut mozolenia się pod górę - dałem rady. Później atrakcja dnia - zapadłem się wraz z rowerem w bagno. Nie pytajcie, jak to zrobiłem, sam nie wiem, ale ktokolwiek był już kiedyś w tych terenach to wie, że co chwila są bagniste kałuże, ktore potrafią rozlać się na całą szerokośc drogi. Całe szczęście, że nie zatopiłem tarcz, bo byłoby wtedy ;). I wtedy skończył się szlak czerwony i zaczął bardzo przyjemny niebieski szlak. Cały czas z górki, droga w miarę łatwa, bez dużych kamieni.
I znów nudny etap trasy. ok. 5, 6 kilometrów po asfalcie aż do Międzybrodzia i drogi prowadzącej na Hrobaczą Łąke. I tu już odczułem, ze z tymi oponami to tylko w teren, bez asfaltu - nie byłem w stanie ujechać nawet 100 metrów, co uznałem za osobistą porażkę ;). Tak więc, muszę to przyznać, ale prawie całą drogę w górę byłem zmuszony prowadzić rower... Niestety, zdarza się ;]. Po wyjechaniu ( a raczej po wyspinaniu ;) ) na szczyt, przyjemny i szybki zjazd w dół i prosto do domu, byle do jedzenia ;D.
Rower spisywał się w tych warunkach znakomicie. Przerzutki zmieniały się gładki, nawet po owym podtopieniu. Hamulce sprawnie działały, jedynym dyskomfortem ( w moim odczuciu ) jest to, iż manetki były delikatne, co będę musiał zmienić, bo nie mam dużego wyczucia ;).
PS: Miały być też foty, jednak aparat się zbuntował, a dokładniej baterie, które padły po pierwszym zdjęciu - złośliwosc rzeczy martwych ;).
PS2: Dystans jest orientacyjny, bo licznik też odmówił posłuszeństwa. Zaszkodził mu chyba deszczyk z soboty.


