Chrzest deszczu, błota i zimna, czyli Terrago na pierwszej jeździe.
Sobota, 15 stycznia 2011
· Komentarze(0)
Kategoria Szosa - trening
I się zaczęło ;). Nie mogłem już wytrzymać z myślą, że nowy rower stoi i czeka, aż wyjedzie w góry, a ja mam siedzieć w domu. Padło na sobotę i po pierwszych chwilach od wyjazdu mój entuzjazm, który płonął do ostatniej chwili, lekko przygasł... Ale po kolei.
Gdy wychodziłem z domu, nic nie zapowiadało nadchodzącego deszczu. Owszem, chmury były, no ale małe chmurki nie powstrzymią mnie przed pierwszą jazdą. Wyjechałem, a wtedy się zaczęło...
Po 10 minutach lekkiej i spokojnej jazdy po asfalcie ( wiem, wiem, góral i asfalt to dwa inne światy, no ale to dopiero pierwsza jazda, po co katować znienacka ;P ) zaczęło się robić coraz zimniej, a na dodatek krople deszczu zaczęły bombardować mnie i mój rower.
Piąty kilometr - fajnie, jak będzie tak padać, to jeszcze zdołam w miarę suchy wrócić do domu... I może nawet kask zdołam założyć! ( Jako że nie mam czapki pod kask, miałem opory przed zakładaniem kasku ;) ).
Dziesiąty kilometr - po nieudanej próbie jazdy w kasku ( a jednak wentylacja działa! - szkoda, że nie w lecie ), darowałem sobie dalsze eksperymenty z owym ochraniaczem i przyczepiłem go do plecaka. Już nasiąknąłem wodą tak, że kurtka ważyła dobre 2 kg. więcej.
I nareszcie! Piętnasty kilometr! Końcówka trasy - pora na podsumowanie jazdy, bo rozpisałem się zbytnio o pogodzie. Jak na pierwszy raz, Terrago bardzo dobrze radził sobie z deszczem. Nic nie skrzypiało, nie stukało, całkiem przyjemnie się jechało, nawet jak na asfalt. Owszem, opony miały takie opory, że zastanawiałem sie, czy nie lepiej jechać na samych obręczach ;). Przerzutki miło i płynnie się zmieniały, hamulce działały bez zarzutu.
Pierwsza jazda - 5 z plusem i oby tak dalej ;).
Gdy wychodziłem z domu, nic nie zapowiadało nadchodzącego deszczu. Owszem, chmury były, no ale małe chmurki nie powstrzymią mnie przed pierwszą jazdą. Wyjechałem, a wtedy się zaczęło...
Po 10 minutach lekkiej i spokojnej jazdy po asfalcie ( wiem, wiem, góral i asfalt to dwa inne światy, no ale to dopiero pierwsza jazda, po co katować znienacka ;P ) zaczęło się robić coraz zimniej, a na dodatek krople deszczu zaczęły bombardować mnie i mój rower.
Piąty kilometr - fajnie, jak będzie tak padać, to jeszcze zdołam w miarę suchy wrócić do domu... I może nawet kask zdołam założyć! ( Jako że nie mam czapki pod kask, miałem opory przed zakładaniem kasku ;) ).
Dziesiąty kilometr - po nieudanej próbie jazdy w kasku ( a jednak wentylacja działa! - szkoda, że nie w lecie ), darowałem sobie dalsze eksperymenty z owym ochraniaczem i przyczepiłem go do plecaka. Już nasiąknąłem wodą tak, że kurtka ważyła dobre 2 kg. więcej.
I nareszcie! Piętnasty kilometr! Końcówka trasy - pora na podsumowanie jazdy, bo rozpisałem się zbytnio o pogodzie. Jak na pierwszy raz, Terrago bardzo dobrze radził sobie z deszczem. Nic nie skrzypiało, nie stukało, całkiem przyjemnie się jechało, nawet jak na asfalt. Owszem, opony miały takie opory, że zastanawiałem sie, czy nie lepiej jechać na samych obręczach ;). Przerzutki miło i płynnie się zmieniały, hamulce działały bez zarzutu.
Pierwsza jazda - 5 z plusem i oby tak dalej ;).


