Czernichów - Żar - Porąbka

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Nareszcie powracam do Bikestatsu :)

Postanowiłem się dzisiaj wybrac w nowe regiony Beskidu Małego. Plan powstawał już od dłuższego czasu, w końcu doczekał się zrealizowania: Czernichów- niebieski i czerwony szlak na górę Żar - zjazd czerwonym do Porąbki.
Z początku trzeba było dojechac do punktu startowego, czyli Czernichowa. Szczęsliwie zostałem podwieziony razem z rowerem na pobliski Przegibek, skąd o godzine 6:30 mknąłem już na sam dół w niezbyt sprzyjającej aurze zimna ;).



Po pół godzinie dosyć szybkiej jazdy byłem już na miejscu, skąd podjechałem do zapory w Tresnej. I niestety tu aparat odmówił posłuszeństwa, więc z tamtego miejsca nie mam zdjęc, a szkoda, bo widok z samego rana był dosyć niezły, a dopiero kilometr dalej sobie przypomniałem, ze aparat mam też w komórce...


Ostatnie zdjęcie przed rozładowaniem się baterii, widok na ul. Żywiecką.

Po krótkim odpoczynku i założeniu reszty ochraniaczy ruszyłem w dalszą drogę. Wspinaczka zacząła się spokojnie od asfaltowej, aczkolwiek niesamowicie wąskiej drogi ( ok. metr szerokości ), jednak już po krótkiej chwili zmieniła się w usianą luźnymi kamieniami trasą, tak czesto spotykaną w Beskidzie Małym.


Widać tu luźne kamienie, które zmuszały do prowadzenia roweru, co nawet i to przychodziło z wielkim trudem.

Następne dwa kilometry były mozolnym prowadzeniem roweru pod górę, pod górę i pod górę. Gdy już zaczynałem tracić orientację na szlakach, nadeszło zbawienie w postaci drogowskazu i w miarę prostej, a przynajmniej zdatnej do jazdy drogi. Nareszcie mozna było dać sobie troche frajdy i poszaleć na hopkach, kamieniach i technicznych singlach.


Widok gdzieś między Kościelcem, a Jaworzyną.

Trasa wiła się cały czas, jednak szlak pozostawał dobrze widoczny, przynajmniej do czasu, gdy przez godzinę nadal był niebieski, a według wskazań mapy, którą przestudiowałem wczoraj, powinien być już czerwony. Ale nie było odwrotu, trzeba było jechać dalej. Akurat spotykając dwójkę rowerzystów, dojechałem do rozjazdu, z którego zaczął się szlak Czerwony na górę Żar.
Już od samego początku mozna było zauważyć, ze tą trasą od dawna nikt się nie interesował: zarośnięta, ledwo widoczna, dodatkowo momentami niezwykle trudna technicznie, przez co trzeba było prowadzić rower ostrożnie w dół... Wiem, wstyd, sam miałem wielką ochotę na zjazd, ale niedawne złamanie nosu było silniejszym argumentem przeciw ;).
Na trasie spotkałem jeszcze coś ciekawego:



Jeżeli ktoś wie, co to jest to byłbym wdzięczny za informację. Na tabliczce widniało, ze jest to ewenement na skalę krajową, a nazywa się to to Letniak.
Po krótkim odpoczynku przy Letniaku pojechałem dalej. Od razu usłyszałem dźwięk podobny do cięcia drzewa, a po chwili mignęli mi przed oczyma motocrossowcy, jadąc jak szaleni i nie patrząc, czy ktokolwiek inny jest na szlaku... Szkoda, że takich ludzi nadal nie brakuje w naszym kraju.
Zapominając o tym niemiłym "spotkaniu" jadę nadal szlakiem czerwonym, który staje się coraz łatwiejszy, bez kamieni. Po chwili odbijam w lewo na krótki zielony szlak, który okazuje się jednym wielkim bagnem. Rower zatapia się, ale jakoś daje rade przejechać.
Kawałek asfaltowej drogi i dojeżdżam do celu: góra Żar.



Chwilę później odpoczywam już na łące przed restauracją. Rowerzyści, którzy pojawili się chwilę po moim przybyciu, wzbudzają duża ciekawośc: downhillowcy, to powinno wszystko wytłumaczyć ;). Po krótkim odpoczynku zjeżdżam szlakiem czerwonym do Porąbki i osiągam ostatni punkt planu.

Do następnego razu ;)

Rozpoczęcie sezonu

Czwartek, 21 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Szosa - trening
Trasa: Hałcnów - Kozy - Pisarzowice - Janowice - Komorowice - Hałcnów

Tak, wiem, że sezon rowerowy trwa już od dosyć dawna, jednak dla mnie było to pierwsza jazda po operacji. Wcześniej nie pozwalał na to mój stan fizyczny ;).
Postanowiłem zmienić opony na Schwalbe CX Comp. Nowy nabytek na asfalt, ponieważ Authory albo Kendy na szose się kompletnie nie nadawały. Było czuć znaczną różnicę w oporach toczenia, już mnie nie hamowało w czasie jazdy z góry :).
Trase nie opracowywałem zbyt długo, jak zawsze początek był taki sam, czyli: Hałcnów - Kozy - Pisarzowice - początek Janowic. Od tego momentu właśnie postanowiłem sprawdzić boczne uliczki i nie żałuję tego, bo na pustych drogach zdołałem dojechać do Komorowic, czyli jakieś 6 km.
Jeżeli ktoś byłby zainteresowany dokładnym opisem trasy to wystarczy do mnie napisać :).
PS: Zauważyłem też naprawdę dużo rowerzystów. Niekiedy jechały nawet całe rodziny. Naprawdę miłe uczucie nie być jedynym rowerzystą na szosie ;).

Przerwa i uzupełnianie sprzętu

Poniedziałek, 31 stycznia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Inne
No cóż, ferie się skończyły, zaniedługo czeka mnie lekki zabieg chirurgiczny na nodze i odpoczynek od roweru na jakieś 2 miesiące... Będzie bardzo ciężko to znieśc, no ale nic nie poradze ;).
W miedzyczasie postanowiłem kupić sobie trochę oporządzenia na rower - na pierwszy ogień poszedł kask. Poprzedni, Author Skiff, zaczynał mnie powoli drażnić, delikatnie mówiąc ;). Upatrzyłem na internecie Lazera X3M i klamka zapadła - cena wysoka, no ale powinien wystarczyć na jakieś 3 sezony conajmniej :). Kupowałem trochę na czuja, bo rozmiar był Uni, więc nie wiedziałem czego się spodziewać, jednak siedzi pewnie i wygodnie na mojej głowie. Myślę, że prezentuje się równie dobrze :]. Oto zdjęcie:



Kask sobie poczeka pewnie do kwietnia, gdy będe już w stanie jeździć... Zresztą pogoda już powinna być dobra na jazdę, więc kwiecień będzie dla mnie rozpoczęciem sezonu. Do zobaczenia na górskich trasach! :D

Przecieranie szlaków

Sobota, 22 stycznia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria Góry - trening
I kolejny trening w górach, jak zwykle w stronę Hrobaczej Łąki od strony Kóz. Śnieg sypał już od kilku dni, temperatura była niezbyt przyjemna, no ale jak postanowione, to już nie ma wyjścia ;).
Po zmianie opon na Authory o rzadszym bieżniku znacznie lepiej rower spisywał się na asfalcie, więc dojazd na szlak nie był zbyt wymagający, aczkolwiek zdołał rozgrzać.
Pierwsze wrażenie po wyjechaniu na szlak: za dużo śniegu, żeby jechało się komfortowo. Pierwsze 2 kilometry nie były bardzo wymagające, aczkolwiek trzeba było trochę kluczyć z jednego boku ścieżki na drugi, przez co moje ślady przypominały jazdę pod wpływem ;P.
Kto czasami podjeżdża na Hrobaczą od strony Kóz ten wie, że po dosyć łatwej początkowej ścieżce zaczyna się kamienisty i wąski szlak o większym nachyleniu. I tu niestety już śnieg mnie pokonał. Nad drogą nie było drzew, przez co śniegu było więcej niż wcześniej. I do tego te cholerne kamienie przykryte śniegiem... Szkoda roweru i sił ;).
Trening zakończył się wcześniej, niż planowałem, ale i tak nie było źle. Przynajmniej coś frajdy było podczas zjazdu, gdy tylne koło pięknie się ślizgało i można było jechać bokiem nad skarpą - bezcenne ;D.

Kilka zdjęć:






Górskie tereny - trening MTB

Wtorek, 18 stycznia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Góry - trening
Postanowiłem w koncu zabrać mojego Terrago w jego tereny - czyli góry. Szykowała się dosyć łatwa trasa, mianowicie - najpierw kilkanaście kilometru nudnego asfaltu aż do Kóz, następnie podjazd pod Hrobaczą Łąkę, stamtąd na Przegibek przez Groniczki, nastepnie Międzybrodzie, przez Hrobaczą i do domu... Proste, nie? ;)
Tak jak się spodziewałem, opony Kendy i asfalt = mordęga na każdym metrze. Miałem jeszcze wtedy pełnię sił, więc nie było aż tak tragicznie. Później zaczęły się lepsze trasy, mianowicie wyjazd spod Kóz na Hrobaczą Łąkę. Moja ulubiona trasa, ekstra widoczki, na dodatek trochę też wymaga od użytkownika roweru ;]. Podjazd okazał się dosyć łatwy, tutaj opony świetnie się spisywały, nawet na oblodzonych kamieniach ( jeszcze ranek był ).
następna trasa to czerwony, a potem niebieski szlak na Przegibek. Najpierw dający frajdę zjazd w dół, przemieszany z płaskimi terenami. W pewnym momencie zbyt strome nachylenie jak dla moich umiejętności, jak i roweru ;). Czyli 20 minut mozolenia się pod górę - dałem rady. Później atrakcja dnia - zapadłem się wraz z rowerem w bagno. Nie pytajcie, jak to zrobiłem, sam nie wiem, ale ktokolwiek był już kiedyś w tych terenach to wie, że co chwila są bagniste kałuże, ktore potrafią rozlać się na całą szerokośc drogi. Całe szczęście, że nie zatopiłem tarcz, bo byłoby wtedy ;). I wtedy skończył się szlak czerwony i zaczął bardzo przyjemny niebieski szlak. Cały czas z górki, droga w miarę łatwa, bez dużych kamieni.
I znów nudny etap trasy. ok. 5, 6 kilometrów po asfalcie aż do Międzybrodzia i drogi prowadzącej na Hrobaczą Łąke. I tu już odczułem, ze z tymi oponami to tylko w teren, bez asfaltu - nie byłem w stanie ujechać nawet 100 metrów, co uznałem za osobistą porażkę ;). Tak więc, muszę to przyznać, ale prawie całą drogę w górę byłem zmuszony prowadzić rower... Niestety, zdarza się ;]. Po wyjechaniu ( a raczej po wyspinaniu ;) ) na szczyt, przyjemny i szybki zjazd w dół i prosto do domu, byle do jedzenia ;D.
Rower spisywał się w tych warunkach znakomicie. Przerzutki zmieniały się gładki, nawet po owym podtopieniu. Hamulce sprawnie działały, jedynym dyskomfortem ( w moim odczuciu ) jest to, iż manetki były delikatne, co będę musiał zmienić, bo nie mam dużego wyczucia ;).

PS: Miały być też foty, jednak aparat się zbuntował, a dokładniej baterie, które padły po pierwszym zdjęciu - złośliwosc rzeczy martwych ;).
PS2: Dystans jest orientacyjny, bo licznik też odmówił posłuszeństwa. Zaszkodził mu chyba deszczyk z soboty.

Chrzest deszczu, błota i zimna, czyli Terrago na pierwszej jeździe.

Sobota, 15 stycznia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Szosa - trening
I się zaczęło ;). Nie mogłem już wytrzymać z myślą, że nowy rower stoi i czeka, aż wyjedzie w góry, a ja mam siedzieć w domu. Padło na sobotę i po pierwszych chwilach od wyjazdu mój entuzjazm, który płonął do ostatniej chwili, lekko przygasł... Ale po kolei.
Gdy wychodziłem z domu, nic nie zapowiadało nadchodzącego deszczu. Owszem, chmury były, no ale małe chmurki nie powstrzymią mnie przed pierwszą jazdą. Wyjechałem, a wtedy się zaczęło...
Po 10 minutach lekkiej i spokojnej jazdy po asfalcie ( wiem, wiem, góral i asfalt to dwa inne światy, no ale to dopiero pierwsza jazda, po co katować znienacka ;P ) zaczęło się robić coraz zimniej, a na dodatek krople deszczu zaczęły bombardować mnie i mój rower.
Piąty kilometr - fajnie, jak będzie tak padać, to jeszcze zdołam w miarę suchy wrócić do domu... I może nawet kask zdołam założyć! ( Jako że nie mam czapki pod kask, miałem opory przed zakładaniem kasku ;) ).
Dziesiąty kilometr - po nieudanej próbie jazdy w kasku ( a jednak wentylacja działa! - szkoda, że nie w lecie ), darowałem sobie dalsze eksperymenty z owym ochraniaczem i przyczepiłem go do plecaka. Już nasiąknąłem wodą tak, że kurtka ważyła dobre 2 kg. więcej.
I nareszcie! Piętnasty kilometr! Końcówka trasy - pora na podsumowanie jazdy, bo rozpisałem się zbytnio o pogodzie. Jak na pierwszy raz, Terrago bardzo dobrze radził sobie z deszczem. Nic nie skrzypiało, nie stukało, całkiem przyjemnie się jechało, nawet jak na asfalt. Owszem, opony miały takie opory, że zastanawiałem sie, czy nie lepiej jechać na samych obręczach ;). Przerzutki miło i płynnie się zmieniały, hamulce działały bez zarzutu.
Pierwsza jazda - 5 z plusem i oby tak dalej ;).